Jak wspomniałam w niedawnym wpisie, pierwsi badacze ludzkiej seksualności zajmowali się przede wszystkim opisywaniem seksualnych “dewiacji”, to znaczy wszystkiego, co wychodziło poza heteroseksualny stosunek małżeński zorientowany na cel prokreacyjny. W tym okresie właśnie wrzucono do jednego worka “seksualnych anomalii” dosłownie wszystko, co nie mieściło się w chrześcijańskiej definicji aktu prokreacyjnego.
A zatem pierwsi badacze już z gruntu uznali zachowania seksualne niezgodne z ideologią chrześcijańską za zboczenia, coś nienormalnego, coś, co trzeba leczyć, czego pochodzenie należy wyjaśnić. Nie było tutaj nawet skrawka pola do dyskusji nad tym, czy zachowania te rzeczywiście należy uznawać za szkodliwe dla jednostki.
Koncentrowano się głównie na “zboczeniach” mężczyzn. Być może dlatego, że przejawiali je częściej; a być może dlatego, że kobiety rzadziej decydowały się na podejmowanie terapii seksuologicznych. Mówimy tu o czasach przed II wojną światową. Pierwszymi seksuologami byli oczywiście mężczyźni i męska perspektywa zdominowała dyskurs seksuologiczny na wiele lat.
Sigmund Freud, ojciec psychoanalizy, uważał seksualność za doświadczenie ciała, które pozostaje jednak podporządkowane określonym normom społecznym oraz aktywności umysłu. Wyszedł tym samym dalej niż pionierzy seksuologii, tacy jak Richard von Krafft-Ebing czy Havelock Ellis, którzy przedstawiali seksualność jako podporządkowaną przede wszystkim biologii i popędom, ale jednocześnie uznawali ją za kluczowy element decydujący o jakości życia.
Zasługą Freuda było to, że zwrócił uwagę na istnienie czegoś ponad fizjologią i świadomością, jakiejś siły “piętro wyżej”, która potrafi podejmować decyzje niejako za człowieka. W tej nieuświadomionej sferze miały się jego zdaniem znajdować rzeczywiste źródła perwersji, odrzucił zatem możliwość, że “zboczenia” są czymś wrodzonym. Wierzył, że człowiek jest zdolny do ich kontrolowania, musi tylko przeniknąć wraz z terapeutą w tę właśnie nieświadomą sferę swojego umysłu. W tym celu poddawał swoich pacjentów m.in. hipnozie.
“Normalne” czyli “powszechnie występujące”
Dopiero po II wojnie światowej amerykański biolog Alfred Kinsey opublikował wyniki swoich badań opartych na licznych wywiadach z pacjentami: “Sexual Behavior in the Human Male” (1948) oraz “Sexual Behavior in the Human Female” (1953). Wykazały one, że ludzka seksualność mieści się raczej na skali homo-hetero niż w ścisłych ramach poszczególnych orientacji, dlatego prawie każdy z nas miałby być bardziej lub mniej biseksualny. To było zupełnie nowe podejście, nowy rozdział światowej seksuologii, amerykańskiej seksuologii – bo polska seksuologia rozwijała się w tym czasie swoim indywidualnym, odmiennym torem.
Kinsey obrał sobie za cel ukazanie skali występowania poszczególnych zjawisk, ponieważ jego poprzednicy koncentrowali się jedynie na opisywaniu rodzajów, charakteru i domniemanych przyczyn występowania rozmaitych “dewiacji”. Badacz ten usiłował używać do prezentowania swoich wniosków języka obiektywnego, pozbawionego wartościowania opisywanych zachowań. Miał ambicję pokazać je “takimi, jakie są”. Jego wnioski miały charakter informacyjny; zreferował po prostu zwyczaje seksualne społeczeństwa amerykańskiego – a przynajmniej zdawał się sądzić, że to robi. Trochę przy tym podkolorował i zniekształcił rzeczywistość, ponieważ jego zupełnie niereprezentacyjna grupa badawcza składała się z kilkuset ochotników, wśród których około jedną trzecią stanowili przestępcy seksualni i męskie prostytutki - ale czego się nie robi dla postępu.
W dużej mierze to jego badania przyczyniły się do dynamicznych przemian obyczajowych, jakie zaszły w naszym kręgu kulturowym na przestrzeni ubiegłego stulecia. Z zebranych przez niego danych wynikało, że preferencje uznawane ówcześnie za patologiczne występowały w społeczeństwie (czy raczej pewnym jego przekroju, należałoby powiedzieć) stosunkowo często. Według Kinseya 37 proc. mężczyzn miało w swoim życiu przynajmniej jedno doświadczenie homoseksualne, do uprawiania masturbacji przyznało się 92 proc. mężczyzn i 62 proc. kobiet, a do doświadczenia seksu pozamałżeńskiego – odpowiednio 33 i 25 proc. Wszelkie zachowania seksualne badacz traktował jako równie “naturalne”, a za kluczowe kryterium klasyfikacji doświadczeń jako erotyczne przyjął orgazm, niezależnie od sposobu jego osiągania.
W tym sensie Kinsey zrewolucjonizował także postrzeganie kobiecej seksualności. W czasach, gdy publikował wyniki swoich badań, powściągliwość seksualna kobiet wciąż była wysoko cenioną cnotą, a “orgazm łechtaczkowy” uznawano za przejaw niedojrzałości seksualnej; nie mogło być inaczej – po co kobietom stymulacja łechtaczki, skoro nie ma ona nic wspólnego z procesem zapładniania?! Kinsey w tym sensie odideologizował kobiecą seksualność, ale za to w sposób nieudolny usiłował umieścić ją w tych samych ramach, co seksualność męską.
Jako biolog powoływał się też na dane dotyczące występowania niektórych zachowań u zwierząt, co miało je dodatkowo legitymizować w kategoriach naukowych i depatologizować. Ludzką seksualność traktował jako płynną, niejednoznaczną, umieszczając ją na wspomnianej już skali pomiędzy homo- a heteroseksualizmem.
Seks w laboratorium
Kontynuatorami podejścia Kinseya byli William Masters i jego asystentka Virginia Johnson, którzy parę dekad później prowadzili pionierskie badania kliniczne na kilkusetosobowych grupach ochotników, którzy mieli poddawać się rozmaitym aktywnościom seksualnym w warunkach laboratoryjnych, przy odpowiedniej aparaturze mierzącej reakcje fizjologiczne ich ciał. Trudno pominąć, że ochotnicy skłonni wziąć udział w podobnym badaniu również musieli siłą rzeczy stanowić dość specyficzną grupę. Wyniki tych badań Masters i Johnson ujawnili na łamach dwóch publikacji: “Współżycie seksualne człowieka” (1966, wyd. polskie 1975) oraz “Niedobór seksualny człowieka” (1970, wyd. polskie 1975).
Badacze ci jeszcze bardziej niż Kinsey podkreślali ogólne podobieństwo seksualności kobiecej i męskiej. Oni także rozumieli orgazm jako “kwintesencję seksu” i podkreślali jego centralną rolę w akcie seksualnym. Uważali masturbację za zachowanie naturalne, a nawet pożyteczne w zakresie “treningu seksualnego”. Duet badaczy opracował model reakcji seksualnych, jakie następują w ludzkim ciele i miał on być u kobiet i mężczyzn podobny.
Należy odnotować, że zarówno Kinsey, jak i Masters i Johnson, choć normalizowali masturbację i doświadczenia homoseksualne, to jednak umieszczali aktywność seksualną w kontekście pary lub związku, a najchętniej małżeństwa. Podkreślali także istotny wpływ, jaki życie seksualne wywiera na wzajemne relacje partnerów.
Oblicze światowej seksuologii zostało przez tych troje badaczy znacząco ukształtowane: odwołania do ich publikacji odnaleźć można na całym świecie, nie tylko w naszym kręgu kulturowym. Ich badania i sposób prezentowania wyników nadały ton seksuologii amerykańskiej, której główny nurt charakteryzuje takie właśnie medyczne, laboratoryjne i niewartościujące podejście, co jest przez wielu seksuologów uznawane za przejaw rzetelności i obiektywizmu. Na badaniach Mastersa i Johnson opierają się klasyfikacje zaburzeń seksualnych Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego.
I wtedy nastąpiła farmakologizacja seksu
Farmakologiczne środki na zaburzenia erekcji, znane potocznie jako “viagra”, pojawiły się w drugiej połowie lat 90. ubiegłego stulecia pierwotnie właśnie na rynku amerykańskim – gdzie seksuologia rozwijała się jako laboratoryjna i medyczna. Ich wynalezienie było odpowiedzią rynku na potrzeby pacjentów seksuologicznych: skoro do najczęstszych zaburzeń u mężczyzn należały te związane z osiąganiem erekcji, przemysł farmaceutyczny zaoferował produkt rozwiązujący tego rodzaju problemy.
Farmakologizacja seksuologii doprowadziła do wypracowania nowych form leczenia; nie było już konieczne poddawanie pacjentów długoterminowej, czasem nawet wieloletniej terapii psychologicznej, zwykle ukierunkowanej na relacje wewnątrz pary. Spowodowała tym samym swego rodzaju uzależnienie seksuologów od branży farmakologicznej oraz zweryfikowała ich stosunek do relacji partnerskich w kontekście zaburzeń seksualnych. Warto nadmienić, że producenci podobnych specyfików bardzo często finansują badania prowadzone przez seksuologów, trudno więc nie dostrzec tutaj pewnego konfliktu interesów. Wizja seksualności prezentowana w materiałach i kampaniach reklamowych podobnych środków opiera się o założenie, że życie seksualne determinuje ogólną jakość naszego życia, dlatego musimy być seksualnie aktywni i dążyć do tego, by doświadczenia seksualne były udane oraz by w ogóle były. Dużo, często i rozmaicie, z dopalaną penetracją jako obowiązkowym elementem.
W efekcie to, co uznawano uprzednio za zjawiska podlegające prawom natury, ewentualnie woli człowieka (jak w przypadku panowania nad popędem seksualnym), teraz zostało sprowadzone do procesów fizjologicznych, które mogą być sztucznie stymulowane i regulowane.
Wraz z rozwojem medycyny, jaki nastąpił w XX wieku, a także wraz z pojawieniem się mass mediów, dyskurs specjalistyczny wprowadzony został do debaty publicznej. Wcześniej wiedza ekspercka była produkowana i dystrybuowana w gronie specjalistów. W drugiej połowie ubiegłego stulecia zaczęła jednak trafiać do coraz szerszej publiczności, co jeszcze bardziej upowszechniło się wraz z rozwojem internetu. Wiedza ta ponadto zaczęła być produkowana przez nowe rodzaje podmiotów, jak na przykład wspomniane już koncerny farmaceutyczne.
Według niektórych badaczy Amerykanie coraz powszechniej stosują język medyczny do wyrażania i opisywania swoich dolegliwości czy też doświadczeń seksualnych, co ma jeszcze silniej wskazywać na znaczącą ekspansję przemysłu farmaceutycznego w tej dziedzinie. Czy to dobrze, poprawnie? Feministki były innego zdania, ale ten wątek rozwinę w innym wpisie.
W tym miejscu pragnę natomiast zwrócić uwagę na to, jak budowane przez specjalistów narracje wywierają bezpośredni wpływ na doświadczenia i pragnienia seksualne “zwykłego usera”. Można odnieść wrażenie, że często zapominamy o wpływie ideologii chrześcijańskiej na pierwszych badaczy (którzy nigdy nie próbowali zanegować idei “obowiązku małżeńskiego”), a także o wpływie pierwszych badaczy na badaczy XX-wiecznych i współczesnych. Smród tamtych przekłamań i wypaczonych interpretacji ciągnie się za seksuologią do dzisiaj.
_____
Zdjęcie ilustracyjne: Portret Sigmunda Freuda, 1921, Wikimedia Commons.
Comentarios